Tym razem na tapecie kuchnia Sri Lanki.
Musze się przyznać, że choć na początku smaki Sri Lanki zaintrygowały mnie, to już po ok. dwóch tygodniach tęskniłam za kuchnia europejską ;)
Kuchnia lankijska nie jest niesmaczna, jest po prosu mało urozmaicona. Bazą większości posiłków są ryż i kokos. I wszystko fajnie, ale ileż można w kółko jeść prawie to samo ?
Podstawowym daniem jest ryż z curry (rice and curry). Jest to ryż podawany z kilkoma dodatkami, w formie potraw, i dużą ilością przypraw curry i chilli. Te dodatki to głównie ciecierzyca, soczewica, maniok, bakłażan, dynia, fasola czy pol sambol, czyli mieszanka wiórków kokosowych z chilli, cebulą i limonką bądź podobnymi dodatkami.
Wszystkie składnik znajdowały się w specjalnych naczyniach (czasem były podgrzewane, czasem nie) i można było sobie samemu nakładać ile kto potrzebuje.
Nawet na całodziennej wycieczce dostaliśmy lunch w takiej postaci
Czasem do dania można było zamówić jakieś mięso, np. kurczaka, albo rybę, albo czasem jajko
Kolejne dwa dania, które dostać można praktycznie wszędzie to smażony ryż - do wyboru z jajkiem, kurczakiem, bądź warzywami
najciekawsze wyglądało tak:
albo kottu pocięty placek pszenny, a'la makaron łazankowy z różnymi dodatkami
Wszystkie potrawy są ostre, a niektóre nawet za bardzo, mimo, że do potraw "devilled" nawet się nie zbliżaliśmy. Określenie "devilled" zarezerwowane jest dla dań tak bardzo pikantnych, że nawet Lankijczycy odczuwają ich ostrość. Dla mnie te które jedliśmy, niby "delikatniejsze" były tak bardzo pikantne, że nie wyczuwało się, żadnych innych smaków.
Czasem nawet małe przekąski
były tak pikantne, że po jednej każdy miał dość.
Lankijczycy nie używają sztućców. Mieszają ze sobą składniki na talerzu palcami reki wiodącej uzyskując odpowiednią konsystencję i wkładają taką porcję do ust. Oczywiście w każdym barze czy restauracji na widocznym miejscu jest umywalka, gdzie przed jedzeniem i po myje się ręce, często jednak nie ma przy nich mydła, a woda leci tylko zimna. Na szczęście w większości lokali łyżki albo widelce dla turystów.
Popularnym daniem na wyspie jest też roti - smażony placek z mąki kokosowej z dodatkiem wiórków kokosowych i wody z orzecha kokosowego, często podawany tylko z pol sambol.
Ciekawym daniem, podawanym przeważnie do śniadania, była appa - coś a'la naleśniki, ale smażone na specjalnych patelniach na dużym ogniu, dzięki czemu wyglądały jak koszyczki.
Czasem w środek wbijano jajko, i wtedy to już egg hopper ;)
Śniadania były bardziej urozmaicone, bo w zależności od miejsca były od typowo lankijskich, czyli rice and curry, do kontynentalnych z omletem, bądź jajkami sadzonymi w roli głównej.
a czasem trafiały się też naleśniki
Co ciekawe, do śniadania, a właściwie przed śniadaniem podawano przeważnie świeże owoce,
wśród których królowały małe banany, trochę inna odmiana niż jest spotykana u nas - lekko kwaskowe, papaja i ananasy, choć zdarzały się marakuje, wooden apple czy karambola.
Owoce były dla nas tak naprawdę ratunkiem, bo dzięki nim mogliśmy zjeść coś, co nie było ostre ! A świeżych owoców mają naprawdę pod dostatkiem
Dzięki temu miałam okazję spróbować dość ciekawego w smaku, niekoniecznie w zapachu jackfruit'a
czy cocoapple
jabłko kokosowe - owoc lekko gąbczasty o posmaku kokosa.
Oprócz owoców, w wielu miejscach można napić się soków owocowych - od koloru do wyboru - nawet sok z awokado był kilka razy dostępny.
W Polonnaruwa znaleźliśmy świetną cukiernię - bar, gdzie był duży wybór świeżych soków w dobrej cenie.
Przy zakupie soków na Sri Lance ważne jest, żeby od razu zaznaczyć, że chcemy sok bez cukru, ale i bez soli - Lankijczycy solą soki !
Oprócz soków w cukierni był spory wybór różnych słodyczy. Ja na słodycze to muszę mieć dzień, więc nie skorzystałam zbytnio
ale podobno nie najgorsze. Spróbowałam jedynie przysmaku kokosowego - bardzo lekki i nie aż tak słodki jak wyglądał.
Typowe lankijskie desery są dwa. Jednym z nich jest curd - zsiadłe mleko bawole podawane z odparowanym sokiem z kwitów palmy. Sprzedaje się go w kamionkowych jednorazowych naczyniach, a na południu wyspy można go kupić najczęściej na przydrożnych straganach.
Żeby sprawdzić jego jakość należy naczynie odwrócić dnem do góry - jeśli nie wypadnie, to znaczy że jest dobre
Drugim deserem jest wattalapam - słodki pudding o smaku karmelowym na bazie jajek. Powszechnie jest w sprzedaży w sklepach spożywczych
ale nie da się go porównać do tych wyrabianych w cukierniach bądź restauracjach (bądź domowych).
W przeciwieństwie do curd'u wattalapam jest niesamowicie słodki.
Jeśli chodzi o napoje to poza sokami głównie raczyliśmy się wodą butelkowaną lub wodą z kokosów królewskich, które zawierają dużo minerałów i dobrze gaszą pragnienie,
a których na każdym kroku jest tam pod dostatkiem.
Niestety lokalna kawa jest delikatnie mówiąc kiepska. Kolorem przypomina herbatę, a smak nie ma nic wspólnego z kawą, którą pija się na co dzień - lura. A do tego jest drobnoziarnista i jej fusy są obecne w napoju.
Cejlon słynie z herbaty, ale nie udało nam się napić dobrej herbaty w barze czy hotelu. Podaje się tam herbatę słabszej jakości.
Z alkoholi (które kupuje się w wine shopach, czyli w zakratowanych budkach, gdzie sprzedawca podaje i ciągle są kolejki) najpopularniejszy jest arrak (33-37%). Produkuje się go w procesie destylacji sfermentowanego soku z kwiatów palmy kokosowej lub przy użyciu trzciny cukrowej.
Na Sri Lance często pija się piwo - ich lokalna marka to Lion Lager
Jeśli chodzi o ceny to zjeść można za 200 - 600 LKR, czyli 4 - 12 PLN,
soki przeważnie 200 - 400 LKR - 4 - 8 PLN,
1,5 l woda mineralna 70 - 80 LKR - ok. 1,70 PLN
piwo - 350 - 450 LKR (7 - 9 PLN)
arrak - 1800 - 2000 LKR (37-40 PLN)
kilogram bananów - 70 - 150 LKR (1,70 - 3,00 PLN)
Wiadomo, że jak pójdzie się do bardziej popularnych restauracji to zapłaci się więcej, ale za te ceny które podałam spokojnie można się najeść.
Poza owocami, sokami i kokosem kuchnia lankijska kompletnie nie przypadła mi do gustu, ale jestem uważam, ze każdy gust jest inny i może Wam takie smaki się spodobają :)
Musze się przyznać, że choć na początku smaki Sri Lanki zaintrygowały mnie, to już po ok. dwóch tygodniach tęskniłam za kuchnia europejską ;)
Kuchnia lankijska nie jest niesmaczna, jest po prosu mało urozmaicona. Bazą większości posiłków są ryż i kokos. I wszystko fajnie, ale ileż można w kółko jeść prawie to samo ?
Podstawowym daniem jest ryż z curry (rice and curry). Jest to ryż podawany z kilkoma dodatkami, w formie potraw, i dużą ilością przypraw curry i chilli. Te dodatki to głównie ciecierzyca, soczewica, maniok, bakłażan, dynia, fasola czy pol sambol, czyli mieszanka wiórków kokosowych z chilli, cebulą i limonką bądź podobnymi dodatkami.
Wszystkie składnik znajdowały się w specjalnych naczyniach (czasem były podgrzewane, czasem nie) i można było sobie samemu nakładać ile kto potrzebuje.
Nawet na całodziennej wycieczce dostaliśmy lunch w takiej postaci
Czasem do dania można było zamówić jakieś mięso, np. kurczaka, albo rybę, albo czasem jajko
Kolejne dwa dania, które dostać można praktycznie wszędzie to smażony ryż - do wyboru z jajkiem, kurczakiem, bądź warzywami
najciekawsze wyglądało tak:
albo kottu pocięty placek pszenny, a'la makaron łazankowy z różnymi dodatkami
Wszystkie potrawy są ostre, a niektóre nawet za bardzo, mimo, że do potraw "devilled" nawet się nie zbliżaliśmy. Określenie "devilled" zarezerwowane jest dla dań tak bardzo pikantnych, że nawet Lankijczycy odczuwają ich ostrość. Dla mnie te które jedliśmy, niby "delikatniejsze" były tak bardzo pikantne, że nie wyczuwało się, żadnych innych smaków.
Czasem nawet małe przekąski
były tak pikantne, że po jednej każdy miał dość.
Lankijczycy nie używają sztućców. Mieszają ze sobą składniki na talerzu palcami reki wiodącej uzyskując odpowiednią konsystencję i wkładają taką porcję do ust. Oczywiście w każdym barze czy restauracji na widocznym miejscu jest umywalka, gdzie przed jedzeniem i po myje się ręce, często jednak nie ma przy nich mydła, a woda leci tylko zimna. Na szczęście w większości lokali łyżki albo widelce dla turystów.
Popularnym daniem na wyspie jest też roti - smażony placek z mąki kokosowej z dodatkiem wiórków kokosowych i wody z orzecha kokosowego, często podawany tylko z pol sambol.
Ciekawym daniem, podawanym przeważnie do śniadania, była appa - coś a'la naleśniki, ale smażone na specjalnych patelniach na dużym ogniu, dzięki czemu wyglądały jak koszyczki.
Czasem w środek wbijano jajko, i wtedy to już egg hopper ;)
Śniadania były bardziej urozmaicone, bo w zależności od miejsca były od typowo lankijskich, czyli rice and curry, do kontynentalnych z omletem, bądź jajkami sadzonymi w roli głównej.
a czasem trafiały się też naleśniki
Co ciekawe, do śniadania, a właściwie przed śniadaniem podawano przeważnie świeże owoce,
wśród których królowały małe banany, trochę inna odmiana niż jest spotykana u nas - lekko kwaskowe, papaja i ananasy, choć zdarzały się marakuje, wooden apple czy karambola.
Owoce były dla nas tak naprawdę ratunkiem, bo dzięki nim mogliśmy zjeść coś, co nie było ostre ! A świeżych owoców mają naprawdę pod dostatkiem
Dzięki temu miałam okazję spróbować dość ciekawego w smaku, niekoniecznie w zapachu jackfruit'a
czy cocoapple
jabłko kokosowe - owoc lekko gąbczasty o posmaku kokosa.
Oprócz owoców, w wielu miejscach można napić się soków owocowych - od koloru do wyboru - nawet sok z awokado był kilka razy dostępny.
W Polonnaruwa znaleźliśmy świetną cukiernię - bar, gdzie był duży wybór świeżych soków w dobrej cenie.
Przy zakupie soków na Sri Lance ważne jest, żeby od razu zaznaczyć, że chcemy sok bez cukru, ale i bez soli - Lankijczycy solą soki !
Oprócz soków w cukierni był spory wybór różnych słodyczy. Ja na słodycze to muszę mieć dzień, więc nie skorzystałam zbytnio
ale podobno nie najgorsze. Spróbowałam jedynie przysmaku kokosowego - bardzo lekki i nie aż tak słodki jak wyglądał.
Typowe lankijskie desery są dwa. Jednym z nich jest curd - zsiadłe mleko bawole podawane z odparowanym sokiem z kwitów palmy. Sprzedaje się go w kamionkowych jednorazowych naczyniach, a na południu wyspy można go kupić najczęściej na przydrożnych straganach.
Żeby sprawdzić jego jakość należy naczynie odwrócić dnem do góry - jeśli nie wypadnie, to znaczy że jest dobre
Drugim deserem jest wattalapam - słodki pudding o smaku karmelowym na bazie jajek. Powszechnie jest w sprzedaży w sklepach spożywczych
ale nie da się go porównać do tych wyrabianych w cukierniach bądź restauracjach (bądź domowych).
W przeciwieństwie do curd'u wattalapam jest niesamowicie słodki.
Jeśli chodzi o napoje to poza sokami głównie raczyliśmy się wodą butelkowaną lub wodą z kokosów królewskich, które zawierają dużo minerałów i dobrze gaszą pragnienie,
a których na każdym kroku jest tam pod dostatkiem.
Niestety lokalna kawa jest delikatnie mówiąc kiepska. Kolorem przypomina herbatę, a smak nie ma nic wspólnego z kawą, którą pija się na co dzień - lura. A do tego jest drobnoziarnista i jej fusy są obecne w napoju.
Cejlon słynie z herbaty, ale nie udało nam się napić dobrej herbaty w barze czy hotelu. Podaje się tam herbatę słabszej jakości.
Z alkoholi (które kupuje się w wine shopach, czyli w zakratowanych budkach, gdzie sprzedawca podaje i ciągle są kolejki) najpopularniejszy jest arrak (33-37%). Produkuje się go w procesie destylacji sfermentowanego soku z kwiatów palmy kokosowej lub przy użyciu trzciny cukrowej.
Na Sri Lance często pija się piwo - ich lokalna marka to Lion Lager
Jeśli chodzi o ceny to zjeść można za 200 - 600 LKR, czyli 4 - 12 PLN,
soki przeważnie 200 - 400 LKR - 4 - 8 PLN,
1,5 l woda mineralna 70 - 80 LKR - ok. 1,70 PLN
piwo - 350 - 450 LKR (7 - 9 PLN)
arrak - 1800 - 2000 LKR (37-40 PLN)
kilogram bananów - 70 - 150 LKR (1,70 - 3,00 PLN)
Wiadomo, że jak pójdzie się do bardziej popularnych restauracji to zapłaci się więcej, ale za te ceny które podałam spokojnie można się najeść.
Poza owocami, sokami i kokosem kuchnia lankijska kompletnie nie przypadła mi do gustu, ale jestem uważam, ze każdy gust jest inny i może Wam takie smaki się spodobają :)